wtorek, 31 sierpnia 2010

Historycy bez społeczeństwa?

Niewesołe myśli mnie naszły, gdy przeglądałem relacje z wczorajszych uroczystości rocznicowych wydarzeń sierpniowych. Mniejsza już o zachowanie uczestników, jakby nie było miało ono swój specyficzny, związkowy klimat emocjonalny (żeby było jasne - mi kompletnie obcy, ale dla takiego miejsca zrozumiały). Ważniejsze wydaje mi się kompletne oderwanie dzisiejszej dyskusji nad Sierpniem i decyzjami, przekonaniami uczestników wydarzeń od realiów tamtych czasów. Jeśli już próbuje się wprowadzać jakieś informacje o realiach, to ograniczają się one do suchych faktów, rodzaju wyliczanki - kto kogo sprawdzi. Oczywiście, samo zmienianie faktów jest godne napiętnowania. Ale równie ważna jest ostrożność w ich interpretacji, odczytywaniu i przywoływaniu. Jak osobom nie znającym realiów tamtych czasów - już nie mówiąc o pamiętaniu - można wytłumaczyć, że chęć kompromisu w dyskusji z władzą była wyrazem realistycznego - jak się wówczas wydawąło - spojrzenia. Realistycznego, bo opartego o doświadczenia ofiar demonstracji 1970 i 1976 oraz stałych represji wobec opozycji z drugiej połowy lat 70. Nie ma sensu dowodzić sobie, kto był odważniejszy, warto się zapytać - dlaczego tak a nie inaczej kształtowano ruch obywatelski? Czy wielki sukces, jakim było upowszechnienie go nie wynikał właśnie z uwzględnienia realiów i wykorzystania ich do upowszechnienia idei demokratycznych? A skłonność do negocjacji, do wspierania siebie i nie odrzucania nikogo - czy nie umożliwiło spopularyzowania Solidarności i wzmocnienia jej oddziaływania społęcznego. A w rezultacie dała szansę na wyjście opozycji intelektualistów do społeczeństwa i pomoc w przekształceniu żądań ekonomicznych robotników w walkę polityczno-społeczną?

Ja wiem, że to wszystko banały. Ale historycy powtarzają te banały od lat - i nic. Ba! Sami angażują się w dyskusje polityczne szermując przykładami bez kontekstu społecznego i kulturowego tych czasów. Jeśli zabraknie nam odwagi i odpowiedzialności by głos zabierać w takich sprawach - to po co jesteśmy potrzebni? Po co brudzimy papier atramentem?

niedziela, 29 sierpnia 2010

Lekcja praktyczna zacierania pamięci

Właśnie przeczytałem wypowiedzi lidera naszej polskiej Lewicy, pana Grzegorza Napieralskiego. Otóż dziwi się on: "Nie wiem też, dlaczego tak wielkie publiczne pieniądze są przeznaczane na uroczystości związane z "Solidarnością". Dlaczego rząd nie dba o inne centrale związkowe? Dlaczego nie wspiera się dobrych projektów i rocznic np. OPZZ".

Wczoraj z kolei Bogdan Lis apelował o większe zaangażowanie, także finansowe, rządu w organizację obchodów rocznicy powstania Solidarności: "Nie ma żadnych obchodów 30-lecia. Są tylko jakieś, takie trochę zaściankowe, działania. Przecież Sejm uznał ten dzień za święto państwowe i w związku z tym struktury państwowe czy samorządowe mają obowiązek zająć się organizacją obchodów".

Najmniej ważna jest  finansowa strona sporu - rząd daje czy nie daje pieniędzy na obchody. Ciekawsze jest z jednej strony pytanie Napieralskiego, które - znając wydarzenia z lat 1980-1982 - należałoby chyba odczytać tak: dlaczego rząd chce upamiętnić rocznicę demokratycznego zrywu Polaków, a nie chce finansować rocznic organizacji aktywnie działającej wspólnie z autorytarnym rządem PRL na rzecz stłumienia tego ruchu? Ale autor tej wypowiedzi nie odczuwał chyba dyskomfortu tego pytania, zrównywania tych, którzy ponosili ofiary i narażali życie i zdrowie z tymi, którzy wybierali drogę współpracy z rządem tłumiącym dążenia wolnościowe. Może być to zabieg świadomy, jako element jednania politycznego poparcia tych, w których PRL jest czasem pięknej młodości. Bardziej chyba jest jednak świadectwem zamazywania pamięci na rzecz teraźniejszości. Stąd akcentowanie współczesnego zaangażowania politycznego Solidarności.

I tu zmierzam ku drugiej wypowiedzi i drugiej stronie sporu: dlaczego rząd i władze samorządowe nie anagżują się w obchody. Pomijam już fakt, że angażują się, choć dla wielu może nie wystarczająco. Sęk w tym, że tu mylone są dwie kategorie bytów: wydarzeń - znaków z przeszłości i współczesnych elementów życia społeczno-politycznego. Publiczne i samorządowe pieniądze w tym przypadku powinno się przeznaczać nie tyle na obchody 30-lecia powstania związku Solidarność. To rocznica wewnętrzna instytucji, której życie dziś jest czymś zupełnie innym, niż było w latach 80. Natomiast uważam, tak zresztą, jak pisałem wcześniej, że powinno i trzeba się angażować w utrwalanie rzetelnej pamięci Wydarzeń Sierpniowych, a później stanu wojennego. Te zjawiska są bowiem trwałym elementem dziedzictw narodowego - obrazami utrwalającymi i przekazującymi wartości ważne dla naszego narodu. Natomiast związek Solidarność ma swoją teraźniejszość, swoje uwikłania i problemy.

Mylenie tych dwóch perspektyw łatwo prowadzi do takiego właśnie - dość ordynarnego - manipulowania pamięcią, jakie proponuje pan Napieralski. Ale żeby mieć świadomość samego istnienia tego zróżnicowania, trzeba też umieć zdystansować się od teraźniejszości i myśleć zarówno o przeszłości, jak i przyszłości - społeczeństwie formowanym przez wartości, jakie dziś utrwalamy.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Transformacja pamięci

W Gazecie Wyborczej, dodatek wrocławski, ciekawy wywiad z Ewą Skrzywanek, nauczycielem historii i metodykiem z Wrocławskiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli dotyczący rozpraszania i przekształcania pamięci o ruchu obywatelskiego oporu, jakim była Solidarność, i roli Wrocławia w tym zakresie.

Streszczając: pamięć o szczególnej roli środowiska wrocławskiego, o roli Wrocławia jako "twierdzy Solidarności", ba!, o tym, czym była Solidarność jako ruch społeczny zanika wśród młodzieży. Powód - przeznaczenie w całym cyklu nauczania podstawowego i gminazjalno-licealnego zaledwie kilku godzin na historię najnowszą Polski.
Co w tym złego? Po co dzieci mają się uczyć o kolejkach, kartkach, wszechobecnej szarości i poczuciu beznadziei? Po co do znudzenia powtarzać kombatanckie historie? No tak, jeszcze nie tak dawno stanowiły one sedno "polityki historycznej" ośmieszając samą ideę koturnowym podejściem do zagadnienia. Ale jest też druga strona tej sytuacji: zapomnienie o realiach pozostawia symbole oddziaływujące na emocje w rękach manipulatorów, opowiadaczy przekształcających minioną rzeczywistość tak, by odpowiadała ich wizji teraźniejszości. Pomińmy na chwilę całą dyskusję o istnieniu przeszłości i obiektywności w pracy historyka i zastanówmy się nad tym, jak przekazać naszej młodzieży ideę współpracy w obrębie społeczeństwa demokratycznego? Tolerancji dla zróżnicowanych postaw nie wykluczającej wspólnego występowania w imię najważniejszych dla wspólnoty wartości? Bez takiej edukacji, bez przyswojenia przez mieszkańców kraju, że są współobywatelami wspierającymi się nawzajem, nawet najlepszy system gospodarczy nie zapewni pomyślności wspólnocie. A akurat dzieje Solidarności i schyłku PRL-u - te nie zafałszowane, mówiące nie tylko o walce, ale i o sennych wsiach zajętych żniwami i małomiasteczkowych klimatach zadowolenia ze zmian cywilizacyjnych lat 70. - są świetną drogą do kształtowania postaw obywatelskich.
Tymczasem ilość zajęć z historii dla wszystkich uczniów jest drastycznie ograniczana w nowej podstawie programowej. Zapewne zawiniliśmy w tym i my, zawodowi historycy nie dość głośno przeciw temu protestując, i nauczyciele nie dość aktywnie i nowatorsko podchodząc do nauczania historii. Ale wciąż jest czas by to zmienić, by pokazać, że historia jako racjonalna pamięć są dla naszego społeczeństwa niezbędne. A zawłaszczenie przeszłości przez emocje daje zawsze fatalne wyniki - przykładów nawet dziś w Polsce daleko szukać nie trzeba.

środa, 25 sierpnia 2010

Autorytet władzy

Susan Reynolds w jednym z artykułów dotyczących władzy w państwach wcześniejszego średniowiecza napisała, że podstawowym spoiwem ich istnienia było uznawanie przez mieszkańców autorytetu władzy - jako pewnego systemu, nie zaś tylko konkretnego władcy. Dzisiejsza mediewistyka pisze dużo o rytuałach, gestach, inspiracjach antropologicznych - ale ta kwestia pozostała jakby z boku. A przecież uznanie autorytetu i związane z tym okazywanie szacunku wydają się rzeczywiście kluczowe dla funkcjonowania społeczeństwa średniowiecznego. Specyfika organizacji ówczesnych systemów władzy - pozbawionych biurokratycznych systemów zarządzania - wymagała komunikacji z pomocą jasnych, nie budzących kontrowersji komunikatów, powszechnie akceptowanych, akcentujących stabilność i jednolitość reguł społecznej gry. Odrzucenie tych reguł oznaczało grożbęzniszczenia  nie tylko pozycji aktualnie sprawujących władzę, ale także poczucia bezpieczeństwa całego społeczeństwa. Negacja autorytetu oznaczała konieczność stworzenia nowych reguł i podejmowania wyborów, co przy ograniczonym zasobie wiedzy o otaczającym świecie było mocno niebezpieczne.
No dobrze, ale jakie skutki dziś ma brak autorytetu władzy i szacunku dla płynących z ośrodków centralnych zaleceń. Z jednej strony dużo większa wiedza jednostek o świecie pozwala im dokonywać wyborów trafniejszych i szybszych, niż mogło to być udziałem ich przodków. Ale z drugiej strony wiedza ta najczęściej jest przeraźliwie płytka. Demokracja wymusza podejmowanie próby oceny władzy, ale bez zaufania do niej, przy ciągłym założeniu znacznej części społeczeństwa, że władza - każda - czyni samo zło, jak utrzymać stabilność, spójność społeczną, ukierunkować energię na działania kreatywne, a nie tylko destrukcyjne?
Zufanie jako podstawa budowania autorytetu, rzecz trudna dla obu stron - tych, które mają autorytet, i tych, które mają go uznać. Z wielu względów wydaje mi się jednak, że dla dobra społeczności, zwłaszcza demokratycznej, także władza musi być obdarzona zaufaniem.

Dlaczego?

Pewnego popołudnia wracając z pracy usłyszałem w radiowej Trójce audycję publicystyczną, której podstawowym celem, poważnie ogłoszonym przez prowadzących, było wskazanie, że nauki ścisłe są ważniejsze dla społeczeństwa niż humanistyka.

Zważywszy na fakt, że autorzy starali się korzystać z zasad erystyki (nauki o przekonywaniu, dyskutowaniu) i posługiwać się językiem mówionym w sposó zgodny z ogólnie przyjętą gramatyką, ta niechęć do humanistyki mocno mnie zdziwiła. Ale nie jest przecież przypadkowa. Kolejne rządy wcielają ją w życie, wspierane coraz mocniej przez opinię publiczną nie tylko w Polsce. To chyba już trend światowy. I skoro tradycyjne kanały dyskusji społecznej nie wystarczają, by zwracać uwagę na nieodzowność funkcjonowania humanistyki na wysokim poziomie dla istnienia społeczeństwa demokratycznego, chciałbym tak spróbować coś na ten temat od czasu do czasu powiedzieć.

Warto nad tym się zatrzymać, czy też nie - niech zadecyduje Czytelnik.